1922 do góry 1924 wyniki

III Raid Samochodowy AP - 1923

Trasa:

Warszawa - Łowicz - Łódź - Wieluń - Częstochowa - Lubliniec - Katowice
- Cieszyn - Żywiec - Andrychów - Myślenice - Nowy Targ - Zakopane - Morskie Oko 
- Zakopane - Nowy Targ - Nowy Sącz - Gorlice - Jasło - Krosno - Sanok - Chyrów - Sambor 
- Drohobycz - Stryj - Nadwórna - Nadwórna - Łęczyn - Tatarów - Łęczyn - Kołomyja - Horodenki - Czortków -
Trambowla - Tarnopol - Złoczów - Lwów 
- Żółkiew - Rawa Ruska - Bełżec - Tomaszów - Zamość - Lublin - Warszawa

[Tygodnik Illustrowany, 442 - No 27, 1 lipca 1923 r.]

2000 KILOMETRÓW POLSKICH SZOS

(Wrażenia z raidu automobilowego).

Ukończony w dniu 22 b.m. raid samochodowy był czemś więcej, jak wybitnem wydarzeniem sportowem: zaczęty startem w Warszawie, przeciął długą linją ziemie Mazowsza, księstwa Łowickiego, Kujaw, Śląska Górnego i Cieszyńskiego... Idąc dalej przez polskie Podhale, odwiedził zawsze miłe Zakopane, zajrzał do uroczego Morskiego Oka, by potem, drogą na Żywiec, Andrychów, zaprowadzić zas do Stryja, a stamtąd w okolice zgoła dla warszawianina egoztyczne: na Pokucie, w przecudną dolinę Prutu, do Jaremcza i Worochty, aż na sam kraniec ziem polskich, skąd przez Kołomyję, Lwów - powrotną drogą do Lublina i Warszawy.
Była to więc wycieczka krajoznawcza w największym stylu, tem milsza, że obmyślona w każdym szczególe przez rzutki, energiczny i przedsiębiorczy Automobilklub polski.
Sprawozdawcy sportowemu cisną się na papier najprzeróżniejsze uwagi, dotyczące sprawności uczestniczących w raidzie maszyn, zalet, czy wad rozmaitych systemów, motorów, jazdy poszczególnych kierowców.
Artysta natomiast może dać folgę natchnieniu i wraca do niezapomnianych perypetji tej jedynej w swoim rodzaju podróży, w której nawarstwiło się tyle barw, tyle kolorów - że wprost niewiadomo, jakimi je oddawać środkami.
Pejzaż zrazu szaty, płaski i deszczowy, pejzaż naszej mazowieckiej równi, ustępuje miejsca rozfalownym niwom łowickim, tłustym szlakom Kujaw...
Jak w kalejdoskopie zmieniają się obrazy: oto patrzymy na Śląsk Cieszyński, pogodny, roześmiany, zda się wygodnie rozparty pod okiem słońca w ramionach miękkiego, puszystego Beskidu... Dalej - wpadamy w wonne, świerkowe tunele żywieckie. Mkniemy, jak strzała, gościńcami Podhala, zażywamy na Obidowej przepysznego widoku Tatr, rozciągniętych długim łańcuchem na horyzoncie.
Zaczem, wpadłszy, jak burza do Zakopanego, jesteśmy po kilkudziesięciu minutach w ciemnym kotle Morskiego Oka, nad którym Rysy, Mięguszowieckie, Mnich, wznoszą swe skaliste turnie, wysrebrzone siatką stromych żlebów.
Błękit przewiewa nad Morskiem Okiem, jak marzenie.
chwilami kłębią się chmury i tarcza jeziora ciemnieje, nieczem stal.
Szumią hen, zdala górskie potoki i ledwo-ledwo widne na zboczach szczytów, drzemią opalone limbt, pamiętające dawne czasy...
A oto znów inny kraj, inne obrazy, inni ludzie:
Ruś podkarpacka, lud malowniczy, czarnowłosy, strojny w zgrzebne świty - lud powolny, stateczny, piękny.
Kobiety o brwiach, kreślonych w zagadkowy, cienki łuk - spokojnie wyzywające - i posągowe, jak żywe bóstwa.
I ten cud nad cudy - dolina srebrnego Prutu, wijącego się wśród skał i borów, krajem zielonopisanym, pełnym dębów, jaworów, buków, lip, jodeł, świerków i sosen.
Szosa biegnie w dal, automobil oddycha równym, gorączkowym pośpiechem, silnik drży z naprężenia pracy - a kraj precz ucieka, ucieka, aż otwiera nam gościnne ramiona prastary Lwów, miasto obiecane, kolebka jedynego w dziejach naszych patrycjatu, stolica ormiańskich, ruskich i rzymsko-katolickich książąt kościoła...
Lwów, arcypolskie miasto, wiekopomne teatrum wojny, na którem pacholęta i młode panny wznosiły znak Orła Białego przeciwko wrażej sile.
Rozzłocił się wieżycami kościołów i cerkwi, basztami starożytnych, czcigodnych kaszteli - patrzy od Wysokiego Zamku na Żółkiew, na dawny świetny szlak... Histroja Kolumba powtarzała się już wiele razy. Niejeden śmiały podróżnik wyruszał na podbój Indji - i odkrywał Amerykę.
Tak i my. Nie tyle śmiali - (nie trzeba na to wielkiej śmiałości, żeby pomykać wspaniałym sześciocylindrowym Fiatem, Daimlerem, czy Minerwą...) - ile ciekawi przygód, jakie może nastręczyć raid - wyruszyliśmy w podróż dookoła Polski zachodnio-południowej.
Spotkała nas niespodzianka.
"Odkryliśmy" cuda natury i cuda folkloru, niezupełnie jeszcze wytrzebionego przez wojnę, paskarzy o kunsthändlerów.
Odkrycia nasze nie będą sensacją dla rodaków z Małopolski Wschodniej, którzy znaja i cenią dziwa swej pięknej ziemi.
Dla nas natomiast, niewolników Milanówka, Konstancina, ewentualnie Krynicy, czy Żegiestowa - otwarły się nowe, przecudowne perspektywy.
"Cudze chwalicie"... Jest to bardzo banalny i bardzo prawdziwy aforyzm, który trzeba przypomniec obecnie, gdy coraz więcej osób odczuwa głód wrażeń i spazmuje na myśl, że wysoki kurs franka nie pozwala na wycieczkę do Biarritz, czy Ostendy.
Ależ mamy naprawdę zielone puszcze i słoneczne polany, po których nie stąpał dotychczas jeszcze żaden z recenzentów warszawskich... Są miejscowości, gdzie nie czytają dotychczas ceduły giełdowej, gdzie karpackie jelenie dają się widzieć o świcie, gdzie szumią srebrne siklawy i pachną kwiaty!...
Jedźcież tam, a nie pożałujecie. Zobaczycie kraj i lud, jakich mało. Przedewszystkiem zaś - dokonacie upragnionego dzieła zniszczenia: albowiem wciąż stoją jeszcze mistyczne słupy graniczne, dzielące dawne zabory - i Polak z pod jarzma rosyjskiego wprost nie może uwierzyć oczywistej prawdzie, że Polska nie kończy się nad Czarną Przemszą...
Z.K.


autor strony: Grzegorz Chyła, współpraca: Janusz Szymanek, materiały: Marcin Blitek, Julian Obrocki, Grzegorz Chrzanowski, Jan Kostrzewa, Henryk Kuczyński, Mirosław Wojtan, Adam Turczyniak, Grzegorz Fronczyk, Marek Kaczmarek